You are currently viewing Książka po dziadku i bezdźwięczny głos jednej klaszczącej dłoni

Książka po dziadku i bezdźwięczny głos jednej klaszczącej dłoni

Dwa posążki Buddy i książka. Tyle zdążyłam zabrać z pokoju dziadka, gdy po jego śmierci rodzice powiedzieli mi: “Wybierz sobie, co chciałabyś zachować na pamiątkę. Resztę oddamy.” Pamiętam, jak weszłam do jego pokoju, minęłam stary kaflowy piec i pierwszy raz spojrzałam na to przestrzenne pomieszczenie w nowy sposób. Wcześniej był to po prostu pokój dziadka. Teraz mój wzrok przesuwał się po ogromnych regałach wypełnionych niezliczonymi tomami książek, ciągnących się od dębowego parkietu, aż po wysoki sufit starej kamienicy. Zawsze zastanawiałam się, jakim cudem te regały nie runą na przechodzącego pod nimi człowieka. Nie miałam szans uważnie przyjrzeć się książkom, nie było na to czasu.

Pierwsze spotkanie z Buddą

“Kim jest, gdzie jest, czym jest Budda?
Z tym koanem stanęłam przed bramą do zen. Czy w ogóle była do niego jakaś brama? Pojęłam, że wszystko, co czytałam dotąd o zen, nie mogło odsłonić przede mną rzeczy najistotniejszej. W żaden sposób nie mogłam dotrzeć do mojego koanu, co więcej, cofałam się przed nim.”

“Bezdźwięczny głos jednej klaszczącej dłoni” Lies Groening, 1988r.

Odwróciłam się i zobaczyłam dobrze mi znane figurki, które już od dawna mnie przyciągały, ale nie zdążyłam zapytać o nie dziadka. Wiedziałam jedynie, że przedstawiają Buddę. Jedna wyrzeźbiona była z marmuru, a druga intensywnie pachniała drzewem sandałowym. Uwielbiałam ją wąchać! Chwyciłam je od razu, z absolutną pewnością, że nikt z rodziny się nimi nie zainteresuje.

Miałam czternaście lat i dopiero kiełkowało we mnie zainteresowanie filozofią i religiami Dalekiego Wschodu, nawet jeszcze nie całkiem zdawałam sobie z tego sprawę. Nie uświadamiałam sobie również, że jedyna w mojej rodzinie osoba o podobnych zainteresowaniach właśnie odeszła, a ja nie zdążyłam o nic zapytać. Wtedy nie miałam pojęcia, że to była pasja dziadka, którą reszta rodziny uznawała za jedno z jego licznych dziwactw. Ja znałam go jako profesora biologii w Polskiej Akademii Nauk i… jako niezwykle dziwnego człowieka, wciąż nie znajduję lepszego określenia. No cóż, okazało się, że przynajmniej jedno dziwactwo po nim odziedziczyłam 😉

Ściskając w dłoniach cenne figurki, rozejrzałam się jeszcze raz. Jak po sznurku podeszłam do regału stojącego przy kaflowym piecu. Obok publikacji biologicznych, były na nim książki o jodze i buddyzmie. Większość napisana językiem trudnym do przełknięcia. W latach dziewięćdziesiątych w Polsce niewiele jeszcze można było znaleźć na ten temat. Przyciągnął mnie jeden tytuł: “Bezdźwięczny głos jednej klaszczącej dłoni” Lies Groening. Tak, tej książki również nikt z rodziny by nie zachował. Tymczasem okazało się, że to jedna z tych niezwykłych i najciekawszych książek, jakie czytałam!

Wybitnie dziwny człowiek

“Pewnego razu mnich zapytał mistrza: „Bardzo trudno jest stłumić przyziemne myśli i błędne mniemania, jakże mam to uczynić?”. Mistrz na to: „Sama próba uczynienia tego jest już przyziemną myślą”.”

“Bezdźwięczny głos jednej klaszczącej dłoni” Lies Groening, 1988r.

O moim dziadku nadal krążą po całym Krakowie niezliczone anegdoty, jeszcze więcej mamy ich w rodzinie. Był profesorem, pracował w Polskiej Akademii Nauk i badał nietoperze. Jest coś, do czego nigdy nie przyznałam się mojej rodzinie – gdy słyszę słowa “szalony naukowiec” zawsze mam przed oczami właśnie twarz dziadka, a uwierz mi, poznałam bardzo wielu naukowców. Pochodzę z rodziny profesorów… rodzice, dziadkowie, pradziadkowie i Bóg wie kto jeszcze… Niezliczeni wujkowie i ciocie… Ba! Sama byłam naukowcem. I tylko ten jeden człowiek przychodzi mi do głowy 😉

Dziadek żył w swoim własnym świecie, który w zetknięciu ze światem innych osób skutkował przedziwnymi, często raczej abstrakcyjnymi historiami, których nie da się zapomnieć. Moja babcia powiedziała kiedyś swojemu zięciowi (mojemu tacie), że wychodząc za dziadka chciała mieć ciekawe życie, ale nie jest pewna czy trochę nie przesadziła 😉 Swoją drogą, babcia sama była niezwykłą kobietą!…

Bezdźwięczny głos jednej klaszczącej dłoni

“Ale — dodał mistrz — słowa nie są rzeczą decydującą. To co najważniejsze między ludźmi, dzieje się, zanim zaczną mówić…”

“Bezdźwięczny głos jednej klaszczącej dłoni” Lies Groening, 1988r.

Dzisiaj z sentymentem zerkam na posążki Buddy stojące na mojej półce z książkami. Ten z drzewa sandałowego nadal pachnie, chociaż teraz już tylko przy podstawie. Mam też książkę “Bezdźwięczny głos jednej klaszczącej dłoni” Lies Groening, wydaną w 1988 roku przez wydawnictwo Iskry. Jestem ciekawa, co opowiedział by mi o nich dziadek. Nie zdążyłam zapytać. Mogę jedynie rozmawiać z nim poprzez zdania, która sam podkreślił w książce.

“To, co istotne w spotkaniu ludzi, dzieje się przed słowem.”

“Bezdźwięczny głos jednej klaszczącej dłoni” Lies Groening, 1988r.

To jedna z najbardziej niezwykłych książek, jakie czytałam

“Buddyzm zen to nic innego jak patrzenie na wylot przez siebie.”

“Bezdźwięczny głos jednej klaszczącej dłoni” Lies Groening, 1988r.

Książka opowiada o podróży Niemki, Lies Groening, do Japonii po to, by poznać i praktykować zen. To bardzo osobista relacja z kilkuletniego pobytu autorki w jednym z japońskich klasztorów i jej praktyki pod okiem mistrza. Nie ma w niej teoretycznych rozważań, czym jest lub nie jest zen… Nie ma, bo zen z samej swojej natury wymyka się takiemu ujmowaniu rzeczy. Jest za to niezwykła w swojej bezpośredniości i szczerości relacja z przeżyć i zmagań autorki z praktyką, która konfrontuje człowieka z jego największymi lękami i rozpaczą, po to, by wreszcie zdołał wyzwolić się z przywiązania do swojego małego Ja. By z całą prostotą otworzył się na swoją duchową, pełną mocy naturę.

“Ćwiczyć zen, to znaczy uwalniać w sobie bezpośrednią siłę życia, poznawać ją przytomnością umysłu.”

“Bezdźwięczny głos jednej klaszczącej dłoni” Lies Groening, 1988r.
Lies Groening dokonała czegoś niezwykłego. Napisała książkę, z której nie można dowiedzieć się o zen, ale poprzez którą można zen poczuć, dotknąć, odetchnąć powietrzem przesyconym energią buddyjskich praktyk.

Ta książka mnie zaczarowała, lata temu, gdy czytałam ją po raz pierwszy i tak samo zaczarowuje mnie teraz, gdy do niej wracam. Wprowadza w szczególny nastrój wyciszenia i ożywienia, tak, że od razu mam ochotę usiąść i medytować. W swojej szczerości i prostocie przypomina mi o głębi duchowości.

“Zwierzęta mają z tym mniej problemów. Kot leży na podłodze. Leży i nie odczuwa oporu przed leżeniem. Jego ciało natychmiast przełączyło się w stan „leżenia”. W całym swoim byciu, cokolwiek tym mianem określimy. A mimo to kot nadal jest czujny i odbiera wszystko co się wokół niego dzieje. Kot bez najmniejszego trudu przechodzi od jednego stanu w drugi. Leży całkowicie rozluźniony, słyszy szmer, spręża się, podrywa z miejsca i jest totalny w każdym swoim ruchu.”

“Bezdźwięczny głos jednej klaszczącej dłoni” Lies Groening, 1988r.
Udostępnij