You are currently viewing Na tropie inspiracji – PRL-owski Dom Grozy

Na tropie inspiracji – PRL-owski Dom Grozy

Kilka lat temu byłam wychowawcą na obozie dla dzieci – brzmi nudno, prawda? Nic bardziej mylnego! To były dwa tygodnie czystego koszmaru. Mówię serio. Jeśli coś mogło pójść źle, to szło, za każdym razem. Zaczęło się od „ośrodka”, piszę w cudzysłowie, bo to miejsce nie zasługuje na taką nazwę, może raczej „PRL-owski Dom Grozy”, tak, to by znacznie bardziej pasowało.

Weszłam do celi, która przez najbliższe czternaście dni miała udawać mój pokój. Spojrzałam w lustro pytając swojego odbicia „co ja tu do cholery robię”, gdy nagle szafka, która jeszcze sekundę wcześniej stała obok, świsnęła mi przed twarzą, wbijając się głęboko w drzwi. Dwa centymetry bliżej i już nie było by mnie wśród żywych, stałabym się zapewne kolejnym duchem straszącym w tym przeklętym budynku. To było ostrzeżenie – uciekaj! Nie posłuchałam…

Mapa

Mniej więcej w połowie obozu mój system nerwowy nie wytrzymał. Atakujące budynki rodem z PRLu, brud, dzieci skaczące sobie do gardeł, kadra… niewiele lepiej i jeszcze „jadalnia”. Rozchorowałam się na dobre. Majacząc w gorączce zaczęłam robić mapę. Nie pytaj dlaczego, nie mam pojęcia, gorączka rządzi się własnymi prawami. Wpadam wtedy w trans i robię różne rzeczy, które później niepomiernie mnie dziwią. W każdym razie, na kartce papieru barwionej herbatą Pu-Erh i Yerba Mate zapisałam to, co moja podświadomość dostrzegła od samego początku…

Wtedy właśnie wpadłam na mój autorski sposób zaklinania inspiracji i przy okazji radzenia sobie ze stresem. Ale zacznijmy od początku.

Bar pod Zdechłą Muchą

Posiłki jedliśmy w miejscu, które na potrzeby obozu nazywano jadalnią. Chociaż, powinnam raczej powiedzieć, że usiłowaliśmy przełknąć ochłapy, które nam podawano. W sumie, nawet „podawano”, to przesada. Łypiące na nas panie wystawiały wazy i garnki w malutkim okienku. Odmówiły podawania jedzenia dzieciom, lub choćby zaniesienia go na stoliki. Rozdzielanie przydziałów dziennych dla całego obozu spadło na kadrę, a trzeba było robić to naprawdę rozważnie, bo porcje były niewielkie i ściśle wydzielone. Szybko też przestało nam przeszkadzać, że nie są większe, bo słabo nadawały się do spożycia.

Po kilku dniach zaczęłam podejrzewać, że owe panie wcale nie są ludźmi, tylko trollami. Po prostu nie jest możliwe, żeby człowiek gotował takie paskudztwa! A gdy pewnego dnia znaleźliśmy w zupie zdechłą muchę, byłam już pewna ich rodowodu. Poza tym, gdy trzeba było o coś zapytać, czy zgłosić, że liczba kotletów znowu jest mniejsza niż liczba dzieci, panie patrzyły na nas z taką furią, że kadra zaczynała kłócić się o to, kto tym razem do nich pójdzie.

Strach też pomyśleć, co działo się pod podłogą jadalni. Pewnego dnia przyszliśmy na obiad, wszyscy usiedli na swoich miejscach, tylko jedna dziewczyna wciąż stała wpatrując się z niedowierzaniem w krzesło. Podeszłam do niej, żeby sprawdzić co się stało, bez słowa wskazała palcem. Podłoga, która jeszcze tego ranka była normalna, nagle wybrzuszyła się pod jej krzesłem, tworząc solidną górkę wysokości 15 cm… Następnego dnia górka równie tajemniczo zniknęła…

Nibysklepik z Niewidzialnymi Produktami

Po przeżyciach w jadalni nie było dziwne, że wszystkie dzieci z utęsknieniem wyczekiwały jedynych dwóch godzin w ciągu dnia, gdy otwierano „sklepik”… Napierały na zatrzaśnięte drzwi, kto pierwszy, ktoś dostawał łokciem w żebro, ktoś inny zostawał wypchnięty z kolejki… Bo widzisz, nie miało znaczenia, że sklepik otwierano na dwie godziny. Zapas chrupek kukurydzianych kończył się już przy piątej osobie, dla reszty pozostawiając ziejące pustkami półki, zupełnie jak w PRL-u. I tak codziennie. Niewielką odmianą były dni, gdy chrupek nie było w ogóle.

Mityczny Sklepik Wróżek

Po obozie krążyły opowieści, że gdzieś w oddali, na Wschodzie istnieje Sklep – prawdziwy sklep z prawdziwymi produktami… Tylko, że nikt nigdy do niego nie dotarł. Nie, żeby nie próbował. Do dzisiaj nie wiem, czy sklep istniał tam naprawdę, czy był tylko złośliwą fatamorganą.

Pub pod Pijanym Kucykiem

Popołudniami horda wygłodniałych dzieci i obozowej kadry przetaczała się wzburzoną falą przez pub stojący nieopacznie przy drodze na plażę, pozostawiając po sobie czystkę. Turyści, miejscowe pijaczki i przypadkowi przechodnie ze zgrozą obserwowali, jak ogołacaliśmy półki z wszystkiego, co nadawało się do jedzenia i picia. Pozostawialiśmy im łaskawie piwo, żeby mogli ukoić nerwy po doznanej traumie.

Królestwo Omułków

Jeśli wydaje ci się, że plaża dawała nam jakiekolwiek wytchnienie, to się mylisz. Już przy pierwszej wizycie natarli na nas w furii samozwańczy Strażnicy Omółków. Okazało się, że jeden jedyny kamień na środku rzeki należy do omułków i nikt nie ma prawa zakłócać ich spokoju zbliżaniem się, podniesionym głosem, chlapaniem, czy innymi zwykłymi czynnościami typowymi dla dzieci na wakacjach. Naprawdę nie chcieliśmy przeszkadzać omułkom, które okazały się pokojowo nastawione i naprawdę sympatyczne, ale Strażnicy… A wystarczyłoby powiedzieć, prawda? Nie trzeba było od razu atakować. Od tego czasu byliśmy pod stałą obserwacją, odpędzani warczeniem i pofukiwaniem, a czasem szczerzeniem ostrych kłów. Zakaz wstępu na jedyną plażę w okolicy, szczyt marzeń na wakacjach!

Pozostali mieszkańcy krainy grozy

Przygód i niezwykłych istot było znacznie więcej. W jednym z obozowych budynków gnieździły się gnomy, terytorium za rzeką strzegły człekoszczury, a rozległymi lasami na północy władali elfowie. Ale te historie zostawię na inną okazję.

Skąd czerpać inspirację – mój autorski sposób

Lubię powieści z ręcznie rysowanymi mapami, jak np. we „Władcy Pierścieni”, śledzę szlaki, którymi wędrują bohaterowie, oglądam ich świat i zastanawiam się, jakie przygody by ich spotkały, gdyby wybrali inną drogę. Gdy piszę, również mam przed oczami mapy – miasteczek, w których rozgrywają się wydarzenia, plany budynków i szlaki wędrówek, widzę kierunki geograficzne i ukształtowanie terenu.

Przyglądnij się mapie na zdjęciu. Zaznaczyłam na niej prawdziwy rozkład miejsc, o których napisałam powyżej, tyle że… ich nazwy przefiltrowałam przez skojarzenia moje i dzieci na obozie, i oczywiście czarny humor. Tworzenie jej było świetną odskocznią od codziennych obozowych wrażeń 🙂

Zobacz teraz, że wystarczy wpuścić tam bohatera… a wydarzenia potoczą się lawinowo! W takim miejscu po prostu nie może nic się nie zdarzyć!

Tworzenie map miejsc, które odwiedzam, to fajna zabawa i świetny sposób na znalezienie inspiracji do kolejnej opowieści. Spróbuj, zacznij bawić się mapami miejsc i planami budynków 🙂
Udostępnij