You are currently viewing W poszukiwaniu scen walki – cz.1

W poszukiwaniu scen walki – cz.1

Bohaterowie mojej powieści walczą. Akcja się rozkręca i takich scen będzie coraz więcej. Ale jak dobrze opisać walkę? Jakie narzędzia wykorzystać, by czytelnik wyraźnie zobaczył walczących, usłyszał szczęk broni, ciężkie oddechy i krzyki, a nawet poczuł pot, ból i emocje bohaterów. Jakich kluczy i wytrychów użyć, żeby utrzymać go w napięciu? Stąd moja inspiracja, by poszukać jak inni autorzy poradzili sobie ze scenami walki.

Pierwsza książka, która przyszła mi do głowy, to „Wiedźmin”. Przecież Geralt co chwilę z kimś walczy. Niestety, scena, która mi się przypomniała spowodowała, że swego czasu z niechęcią odłożyłam „Krew elfów”, by wrócić do niej dopiero po dłuższym czasie. Nie dlatego, że bitwa o Cintrę była tak przerażająca (mam tę właściwość, że dokładnie widzę i czuję wszystko co czytam), ale ponieważ w pewnym momencie opis stał się tak niewiarygodny, że wypchnął mnie skutecznie z wiedźmińskiego świata. Jest w tej scenie sporo narzędzi bardzo fajnie wykorzystanych, ale są też elementy, których należałoby unikać. No dobrze, niech będzie. Warto przecież wiedzieć zarówno co robić, jak i jakich błędów nie popełniać.

Scena początkowo zapowiada się dobrze. Sapkowski od początku buduje napięcie malując przed oczami czytelnika obraz pożaru. Widzę miasto i jego uliczki, czuję gorąco płomieni i dym, słyszę odgłosy walki, wrzaski i niosące się wstrząsami uderzenia taranu. Wszystko pokazane jest z szerszej perspektywy, ale z dodanymi szczegółami. Autor wykorzystał też działające na wyobraźnię czasowniki: uliczki ziały dymem, płomienie pożerały strzechy i lizały mury.

Miasto płonęło. Wąskie uliczki, wiodące ku fosie, ku pierwszemu tarasowi, ziały dymem i żarem, płomienie pożerały ciasno skupione strzechy domostw, lizały mury zamku. Od zachodu, od strony bramy portowej, narastał wrzask, odgłosy zajadłej walki, głuche, wstrząsające murem uderzenia taranu.

Andrzej Sapkowski – Krew Elfów – rozdział 1 (bitwa o Cintrę)

Dalej autor zmienia czas narracji, z przeszłego na teraźniejszy. Dzięki temu zwiększa dynamikę, a sceny opisane w ten sposób mocniej wciągają w wir akcji. Wszystko dzieje się teraz, na oczach czytelnika. Nie przepadam za czasem teraźniejszym w powieściach, ale tutaj, w połączeniu z szybkimi, trochę chaotycznymi wyliczeniami i strzępkami obrazów autor uzyskał efekt dużej dynamiki, chwilowych slow motion, chaosu i napięcia. Widzimy mignięcia obrazów jakby na ułamek sekundy rozświetlone przez flesze, po to by zaraz zniknąć zastąpione następnymi: koń, okno, uliczka, rycerz…

Perspektywa jest wąska i poszarpana: strach, wstrząs, szarpnięcie, skok konia, ból, dłonie, nogi, oczy łzawią… Te krótkie wyliczenia zwiększają tempo i dynamikę akcji. Obrazy i dźwięki są szybkie i chaotyczne. Przelatują przez moje zmysły, przyspieszają oddech, nie wiem na czym się skupić i w którą stronę spojrzeć. Taki zabieg zdecydowanie zwiększa napięcie i wrażenie toczącej się wokół bitwy.

Nadal pojawiają się znaczące, dynamiczne czasowniki: okna buchają ogniem, krzyk narasta, skok konia rwie od bólu, ramię dusi, dławi i zgniata żebra. Są też działające na wyobraźnię dźwięki: wrzask, chrapliwy kaszel, świst strzał, oraz powtórzenia: strach.

W drugim akapicie przymiotniki nieznacznie spowalniają akcję. I dobrze, bo przecież strach ciąży i odbiera oddech: obezwładniający, paraliżujący, duszący strach. Dalej zaczyna mi się kręcić w głowie, świat wiruje i nic już nie jest na swoim miejscu: domy dookoła tańczą, buchające ogniem okna są nagle tam, gdzie przed chwilą była błotnista uliczka.

I jeszcze jeden bardzo udany zabieg – pytanie: Co trzeba zrobić człowiekowi, by tak krzyczał? W tym miejscu czytelnik mimo woli zaczyna się zastanawiać, a jego wyobraźnia podpowiada okropieństwa, od których cierpnie skóra. Autor nie musi już nic więcej dodawać…

Strach. Każdy wstrząs, każde szarpnięcie, każdy skok konia rwie do bólu dłonie zaciśnięte na rzemieniu. Nogi w bolesnym przykurczu nie znajdują oparcia, oczy łzawią od dymu. Obejmujące ją ramię dusi, dławi, boleśnie zgniata żebra. Dookoła narasta krzyk, taki, jakiego nie słyszała nigdy dotąd. Co trzeba zrobić człowiekowi, by tak krzyczał?

Strach. Obezwładniający, paraliżujący, duszący strach. Znowu szczęk żelaza, chrap koni. Domy dookoła tańczą, buchające ogniem okna są nagle tam, gdzie przed chwilą była błotnista uliczka, zasłana trupami, zawalona porzuconym dobytkiem uciekinierów. Rycerz za jej plecami zanosi się nagle dziwnym, chrapliwym kaszlem. Na wczepione w rzemień ręce bucha krew. Wrzask. Świst strzał.

Upadek, wstrząs, bolesne uderzenie o zbroję…

 
Andrzej Sapkowski – Krew Elfów – rozdział 1 (bitwa o Cintrę)

Do tej pory wszystko szło dobrze. Jednak dalej w moim odczuciu niestety scena staje się coraz bardziej groteskowa i niewiarygodna, a to wybija mnie z tekstu i burzy napięcie :/

Powtórzenia, które są zbyt oczywiste, zbyt blisko siebie: Jeździec patrzy na nią. Jeździec patrzy. Namnożone określenia, które niepotrzebnie spowalniają: Jedno, co jest, co się liczy, co ma znaczenie, to strach.

Jeździec patrzy na nią. Ciri widzi błysk oczu w szparze wielkiego hełmu, ozdobionego skrzydłami drapieżnego ptaka. Widzi odblask pożaru na szerokiej klindze miecza trzymanego w nisko opuszczonej dłoni.

Jeździec patrzy. Ciri nie może się poruszyć. Przeszkadzają jej bezwładne ręce zabitego, oplatające ją w pasie. Unieruchamia ją coś ciężkiego i mokrego od krwi, coś, co leży na jej udzie i przygważdża ją do ziemi.

I unieruchamia ją strach. Potworny, skręcający trzewia strach, który sprawia, że Ciri przestaje słyszeć kwik rannego konia, ryk pożaru, wrzaski mordowanych ludzi i łoskot bębnów. Jedno, co jest, co się liczy, co ma znaczenie, to strach. Strach, który przybrał postać czarnego rycerza w ozdobionym piórami hełmie, zamarłego na tle czerwonej ściany szalejących płomieni.

Jeździec spina konia, skrzydła drapieżnego ptaka na jego hełmie łopocą, ptak zrywa się do lotu. Do ataku na bezbronną, sparaliżowaną ze strachu ofiarę. Ptak – a może rycerz – krzyczy,  skrzeczy, strasznie, okrutnie, triumfalnie. Czarny koń, czarna zbroja, czarny rozwiany płaszcz, a za tym wszystkim ogień, morze ognia.

Strach.

Ptak skrzeczy. Skrzydła łopocą, pióra biją po twarzy. Strach!

 
Andrzej Sapkowski – Krew Elfów – rozdział 1 (bitwa o Cintrę)

I na końcu sceny coś, co mnie dobiło i spowodowało, że długo nie wróciłam do książki (mimo, że bardzo lubię świat Wiedźmina) – zupełnie niewiarygodne myśli Ciri. Wyobraź sobie siebie w chwili grozy. Czy Twoje myśli biegły by w taki sposób? Dlaczego nikt mi nie pomaga. Jestem sama, jestem mała, jestem bezbronna. Większość z tego odbywała by się w emocjach i ciele, nie w myślach. Czy zastanawiałabyś się: nie mogę się poruszyć – czy też dokonywałabyś nadludzkich i w tym wypadku bezskutecznych wysiłków, by się wyrwać. Czy pomyślałabyś: nie mogę nawet wydobyć głosu ze skurczonego gardła? Czułabyś skurczone boleśnie gardło i usiłowała wydobyć głos. Czy w myślach użyła byś słów: nikt mi nie przychodzi z pomocą? Chyba też nie. Myślę, że zamiast tego lepiej było by pokazać drżenie ciała Ciri, przyspieszone bicie serca, rozszerzone źrenice, ból, niemy krzyk, brak oddechu…

Na pomoc. Dlaczego nikt mi nie pomaga. Jestem sama, jestem mała, jestem bezbronna, nie mogę się poruszyć, nie mogę nawet wydobyć głosu ze skurczonego gardła. Dlaczego nikt mi nie przychodzi z pomocą?

Boję się!

 
Andrzej Sapkowski – Krew Elfów – rozdział 1 (bitwa o Cintrę)
W poszukiwaniu scen walki – cz.2
Udostępnij